Jesienny Nowy Jork
– Lubisz Nowy Jork jesienią? Ja mam wtedy ochotę na szkolne zakupy. Gdybym znał twój adres, wysłałbym ci wiązankę nowiutkich ołówków – napisał Joe Fox do Kathleen Kelly w filmie “Masz wiadomość”. Manhattan to wymarzona sceneria dla filmów i seriali. Jesienią jest jeszcze bardziej magiczny. O jesieni w Nowym Jorku opowiada fragment mojej książki „Nowy Jork. Opowieści o mieście”.
Najlepsza pora na odwiedzenie Nowego Jorku to wrzesień, październik i listopad. Miasto bierze wtedy głęboki oddech po lepkim zaduchu upalnego lata. Temperatura spada do przyjemnych dwudziestu paru stopni, ranki i wieczory stają się przyjemnie rześkie. Po kilku nieznośnie gorących miesiącach w końcu można otworzyć okna, nie martwiąc się, że uleci cenny chłód, i wymienić powietrze przemielone przez klimatyzatory. Spacery sprawiają wtedy największą przyjemność. Nie trzeba uciekać w cień ani chować się przed zimnem. Światło ma miękką, ciepłą barwę i można przysiąc, że pachnie złotą renetą. Pod stopami zaczynają szeleścić liście, przykrywając gazety rzucone przez listonoszy na progach domów. W koronach drzew na skwerach i w parkach pojawiają się pierwsze ogniste plamy.
“Trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie płotu”, mówi angielskie przysłowie. Ale jesień w Ameryce Północnej naprawdę jest bardziej kolorowa niż w Polsce. To fakt dowiedziony naukowo. Drzewa w Europie jesienią przeważnie żółkną, a w USA i Kanadzie są zaś nie tylko żółte, brązowe i rude, ale też ognistopomarańczowe i czerwone. Zdaniem naukowców intensywny czerwony pigment, produkowany między innymi przez tutejsze klony, to pozostałość sprzed trzydziestu pięciu milionów lat. Na skutek okresowych zlodowaceń drzewa, kiedyś wiecznie zielone, zaczęły tracić liście i przechodzić w stan zimowego uśpienia. W Ameryce Północnej, w przeciwieństwie do Europy, pasma górskie biegną z północy na południe, dzięki czemu wytworzyły naturalne obszary chronione przed niskimi temperaturami. Dzięki tym ciepłym enklawom przetrwały nie tylko drzewa, ale też żerujące na nich insekty. Intensywny czerwony barwnik podobno miał je odstraszać. W Europie, gdzie pasma górskie biegną ze wschodu na zachód, te same insekty wyginęły, dlatego współczesne drzewa nie muszą się przed nimi bronić i nie przybierają tak intensywnych barw. Nawet na słysząc poetycką nazwę “Indian summer”, w wyobraźni widzę bogatszą paletę barw niż nasze babie lato, bielące się pajęczynami.
Świątynią kolorowej, nowojorskiej jesieni jest oczywiście Central Park. Grzechem byłoby nie przejść się po jego mostkach i alejkach, trzymając w dłoni kubek gorącej kawy, a najlepiej wznieść się w górę, na któryś z pobliskich tarasów widokowych, i obserwować, jak wielki zielony prostokąt parku zmienia się w pokryte pstrymi plamami płótno impresjonisty. Bardziej kameralny jest Bryant Park. Nie przytłacza rozmiarem, można tu wpaść nawet na kwadrans i wypić kawę przy jednym z metalowych stolizków. Staroświecki zakątek w samym sercu nowoczesnego miasta, ma w sobie coś z Paryża – stoliczki, latarnie, dekoracyjne kioski.
Jesienią obowiązkowo trzeba się wybrać za miasto, żeby podziwiać fall foliage – jesienne kolory. Amerykanie śledzą internetowe mapy pokazujące stopień wybarwienia liści w różnych stanach i próbują podążać za zmieniającymi się kolorowymi liśćmi. Tak jak latem tłumy ciągną na atlantyckie plaże, tak jesienią nowojorczycy szturmują Bear Mountain, Cold Spring i Catskills, dokąd w godzinę lub dwie można dotrzeć samochodem, koleją lub stateczkiem i każda tych dróg zapewnia obłędne widoki na dolinę rzeki Hudson. Trochę dalej na północ leżą Lake George, Adirondacks, Vermont i White Mountains w New Hampshire. Kto może wyrwać się z miasta, zaszywa się w drewnianych chatkach pachnących żywicą, albo parkuje campera w górach lub nad jeziorami. Zamożni nowojorczycy mają na tam domki (a częściej wille) z sauną, jacuzzi i kominkiem. Ale spora grupa Amerykanów, których reszta świata odbiera jako wygodnych, nadmiarowych i przyrośniętych do foteli samochodów, jest miłośnikami prostego życia na łonie przyrody. Lubią kempingi, pikniki i ogniska, łowią ryby i wędrują.
Jednym różnią się od nas, Polaków – nie chodzą na grzyby. Przeważnie uznają tylko pieczarki na pizzy. Ale mają inną, równie apetyczną jesienną tradycję: dyniobranie. Od końca września wiejskie farmy organizują jesienne rodzinne atrakcje. Nie tylko dzieci radośnie piszczą na widok wielkich pomarańczowych kul, pomiędzy którymi można się ganiać, labiryntów wyciętych w polach kukurydzy i wozów z belami słomy oferujących przejażdżki. Można zbierać jabłka w sadach, pić świeżo tłoczony cydr albo ciąć słoneczniki na pokrytych żółtymi kwiatami polach.
Jesień to też amerykańskie obchody Halloween. To przede wszystkim festiwal dekoracji. W połowie września na schodach i werandach stają dynie, donice z chryzantemami, na drzwiach wiszą wieńce z suchych liści i jarzębiny. Przydomowe trawniki zmieniają się w miniaturowe cmentarze, po poręczach wspinają się czarne koty i pająki, a z okien dyndają kościotrupy. Daleko temu wszystkiemu do makabreski, Halloween w USA to przede wszystkim jako familijne, sąsiedzkie święto.
Czas jesiennych uroków ma swój wielki finał w ostatni czwartek listopada, w Święto Dziękczynienia. Na kilka tygodni wcześniej w sklepach spożywczych wśród obfitości sezonowych owoców i ozdób rozpychają się indyki – tłuste, olbrzymie ptaszyska, które nie zmieściłyby się w europejskim piekarniku. Od 1924 r. nowojorski dom handlowy Macy’s z okazji święta organizuje największą paradę na świecie i jedną z najstarszych w Stanach Zjednoczonych. W Nowym Jorku nie ma miesiąca bez parady, do najliczniejszych należy irlandzka na Świętego Patryka, a do najstarszych polska Parada Pulaskiego, maszerująca 5. Aleją na początku października. Macy’s Thanksgiving Parade wyznacza zaś koniec jesieni i początek zimy. W pierwszej paradzie maszerowali pracownicy sklepu, grały zespoły muzyczne, na platformach jechały zwierzęta z zoo w Central Parku. Celem pochodu był sklep przy Herald Square, gdzie dokonano koronacji Świętego Mikołaja jako króla dzieciaków. Parada, która zgromadziła ponad ćwierć miliona widzów, odniosła taki sukces, że sklep Macy’s ogłosił przemarsz coroczną tradycją. Dziś parada Macy’s jest jak donośne uderzenie świątecznego dzwonu: idzie Boże Narodzenie.