Polarniczka
„W regiony polarne jeździ coraz więcej kobiet, które doświadczeniem i umiejętnościami nie ustępują mężczyznom”. O pracy w stacji polarnej, zimowaniu pod biegunem i o tym, czy kobietom jest tam trudniej opowiada Dagmara Bożek, autorka książek „Dom pod biegunem. Gorączka (ant)arktyczna” oraz „Polarniczki”.
Przypominam fragment rozmowy, która ukazała się w mojej książce „Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata”.
Jak dostać pracę w stacji polarnej?
Dagmara Bożek: – Trzeba przejść oficjalną rekrutację jak przy ubieganiu się o każdą inną pracę. Wysyła się CV, odbywa rozmowę kwalifikacyjną, podpisuje kontrakt. W styczniu 2012 roku wzięłam udział w takiej rekrutacji, ogłoszonej przez Polską Akademię Nauk, która organizowała nabór pracowników do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund imienia Stanisława Siedleckiego na Spitsbergenie, należącej do Zakładu Badań Polarnych i Morskich w Instytucie Geofizyki PAN.
– Jak przebiega taka rekrutacja? Należy przyjść na rozmowę w śniegowcach i wykazać się obsługą harpuna?
– Rzeczywiście, trzeba się zaprezentować nieco inaczej niż podczas większości rozmów kwalifikacyjnych. Pytano mnie o różne rzeczy. Na przykład czy umiem gotować, bo zimą przez kilka miesięcy nie ma w stacji kucharza i podczas dyżurów w kuchni trzeba przygotowywać posiłki dla dziesięciu osób. Albo czy umiem sobie zagospodarować czas wolny. Wbrew pozorom to ważne, bo kiedy przychodzi zima i stacja pustoszeje, jest mniej do zrobienia, a czas zaczyna się dłużyć. Trzeba samemu planować sobie rozkład dnia, jeśli ktoś tego nie potrafi, na dłuższą metę będzie się źle czuł.
– Czy podczas wyprawy polarnej dziewczynie jest trudniej niż facetowi?
– Polarnictwo to od wieków domena mężczyzn, do dziś stacje polarne są przez nich zdominowane. Jeszcze niedawno na zimowania, czyli dłuższe pobyty obejmujące zimę, jeździli sami mężczyźni, głównie ze względu na trudne warunki i dużą ilość pracy fizycznej, której kobiety by nie podołały. Zdaję sobie sprawę, że te słowa mogą niektórych oburzyć, ale tak po prostu jest. Nawet jeśli kobieta jest silna, wysportowana, doświadczona, ma patent motorowodny, jeździ na nartach, niektórych rzeczy nie będzie w stanie zrobić. Na przykład zeslipować zodiaka, czyli opuścić ponton na wodę na specjalnym łożu, żeby mógł wystartować – potrzeba do tego dużej siły.
Dziewczynom jest trudniej także ze względów fizjologicznych: częstą przypadłością są choćby infekcje dróg moczowych z powodu przeziębienia lub wody, która w stacji jest oczyszczana tylko mechanicznie. Czasem zwyczajnie wstydzisz się pójść do kolegi w ambulatorium i powiedzieć, że masz taki problem. Pomaga wymiana doświadczeń z koleżankami, które przed wyjazdem podpowiedzą, jak się przygotować, na co uważać, jakie zabrać leki.
– Dobrze czułaś się wśród prawie samych facetów?
– Choć niektórzy narzekają, że odkąd w stacjach pojawiły się kobiety, prawdziwych zimowań już nie ma, ja uważam, że stanowimy wartość dodaną. Dwie dziewczyny w ośmio-, dziesięcioosobowej grupie to dobra proporcja. Kobiety bardziej stawiają na współpracę niż na rywalizację. Nasza obecność dobrze wpływa na codzienną atmosferę. W stacji jest czyściej, bardziej domowo, a faceci przynajmniej od święta starają się lepiej wyglądać i mniej przeklinać. Oczywiście kiedy kobieta komuś się spodoba i faceci zaczną o nią rywalizować, może dojść do konfliktu, ale w gronie samych mężczyzn też bywają spięcia.
– Stacja polarna to nie jest miejsce na makijaż i szpilki. Trzeba na ten czas zapomnieć o kobiecości?
– Na co dzień dla wygody chodziłam ubrana na sportowo, a na makijaż nie miałam czasu, zresztą nie był mi do niczego potrzebny. Jednak przy specjalnych okazjach wkładałam sukienkę, buty na obcasie, malowałam się i układałam włosy. Było to dla mnie ważne jako kobiety, ale zauważyłam, że pozytywnie wpływało też na otoczenie, wprowadzało odświętną atmosferę.
Środowisko polarne pomaga sobie uświadomić, że wbrew niektórym feministycznym hasłom kobiety i mężczyźni nie są równi – różnicom między nami nie da się zaprzeczyć. Nie ma sensu walka między płciami i dążenie do ich zrównania za wszelką cenę, bo w swojej różności świetnie się uzupełniamy. Ja zadbam o domową atmosferę w czasie świąt albo pomogę koledze w laboratorium, bo jestem bardziej precyzyjna, a kolega popłynie ze mną zodiakiem i pomoże mi go wciągnąć na brzeg. Do stacji trafia specyficzny typ kobiet: samodzielne, silne fizycznie i emocjonalnie, ale każda z nas w jakimś momencie czuje się bezradna i potrzebuje pomocy. Nie ma w tym nic złego, żeby o nią poprosić.
– Jak wrócić do zwykłego życia po przygodzie w stacji polarnej? Praca za biurkiem, mieszkanie w bloku, zakupy w spożywczaku – to wszystko musi się potem wydawać bezbarwne.
– Nie wróciliłam do etatowej pracy, szukałam na siebie innego pomysłu. Zajęłam się pisaniem i prowadzeniem warsztatów dla dzieci, bo widzę w takiej pracy głęboki sens. Pracuję nad książką o polskich polarniczkach. Od wysokiego wynagrodzenia ważniejsze jest dla nas poczucie misji. Nie chciałabym więcej pracować za biurkiem jako specjalista od marketingu, choć znam takich, których to uszczęśliwia. Kiedy ma się trzydzieści lat, powinno się wiedzieć, co się chce robić w życiu. Ja tego nie wiem. Może to źle, a może dobrze. Jestem otwarta na różne możliwości, które łatwo przegapić, gdy ma się na życie dokładny plan.
Całą rozmowę i wiele innych znajdziesz w mojej książce „Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata”.