Ludzie

Zanzibar, czyli wyspa kobiet

O tym, czego możemy nauczyć się od Zanzibarek rozmawiam z Dorotą Katende, autorką książek Dom na Zanzibarze oraz Kobiety na Zanzibarze.

Pani pierwsza książka Dom na Zanzibarze opisuje pani osobistą historię, zakończoną przeprowadzką na wyspę. Skąd pomysł na kolejną, Kobiety na Zanzibarze?

Od kilkunastu lat mieszkam i pracuję na Zanzibarze, żyjąc wśród mieszkańców wyspy i poznając lokalne tradycje. Musiałam odnaleźć się w miejscu kulturowo odległym od Europy, co nie było łatwe. To sprawia, że często doświadczam różnic w podejściu do życia, a te rodzą nieporozumienia i wątpliwości. Aby lepiej poradzić sobie z trudnymi emocjami, przyglądam się Zanzibarkom. Fascynuje mnie ich wewnętrzny spokój i codzienna radość życia. Niezależnie od miejsca na świecie to naturalne wśród kobiet, że się obserwują i wzajemnie od siebie uczą. Poza tym otrzymywałam dużo pytań o kolejną książkę od moich czytelników. Chciałam się z nimi podzielić tym, czego sama nauczyłam się od mieszkanek wyspy.

fot. Lucyna Konecka

Jak wygląda życie kobiet na Zanzibarze?

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że żyją biednie, ale dawno przekonałam się, że pojęcie zamożności jest względne. Bogactwo Zanzibarek to spokój, brak stresu i życie w harmonii z naturą. Tutejsze kobiety są pracowite i świetnie zorganizowane. Wstają wcześnie, zajmują się domem i ciężko pracują. Część z nich jest zatrudniona na plantacjach trawy morskiej, używanej do produkcji kosmetyków. Kiedy następuje odpływ, wchodzą do oceanu i przez sześć godzin dzielących je od przypływu przymocowują zawiązki alg do rozpiętych na palikach sznurków. Kiedy trawa jest gotowa do zbiorów, umieszczają ją w workach, które na głowie wynoszą na brzeg. To ogromny ciężar! Inne pracują w buszu, zbierając drewno na opał. Duża grupa to masażystki zatrudnione w hotelach i pensjonatach takich jak mój. Kobiety mogą pracować, ponieważ mogą liczyć na wsparcie innych kobiet. Tutejsze rodziny opierają się na współpracy między córkami, matkami, siostrami i ciotkami. Wszystkie pomagają sobie w domu, pilnują dzieci, wspólnie przygotowują posiłki.

Na Zanzibarze legalne jest wielożeństwo. Czy dwie żony tego samego mężczyzny też tak się wspierają?

Oficjalnie Zanzibarczyk może mieć cztery żony, ale zdarza się to niezwykle rzadko. Na mężczyźnie spoczywa obowiązek utrzymania swoich kobiet, inaczej zbiera się cała rodzina i udziela mu nagany. Mniej więcej co dziesiąty mężczyzna posiada dwie żony, ale nigdy nie mieszkają one razem. Mają osobne domy, a mąż sprawiedliwie dzieli między nie czas i środki materialne. Przeważnie żony łączą poprawne relacje. Zdarza się, że sobie pomagają, starsza często wspiera młodszą. To naturalne, że ze sobą rywalizują, ale nigdy nie w formie wrogości, kopania pod sobą dołków. Raczej starają się prześcigać w tym, która jest lepsza, bardziej zadbana, piękniej ubrana. Na Zanzibarze powszechne są rozwody, także z inicjatywy kobiet. Rozwódki nie są piętnowane, przeciwnie, nie mają problemu z założeniem kolejnej rodziny. Co ciekawe, dzieci z rozbitych małżeństw na ogół zostają przy ojcu, ponieważ nowa partnerka mężczyzny łatwiej je akceptuje niż nowy partner kobiety. A opuszczony mężczyzna w wychowaniu dzieci zawsze może liczyć na pomoc matki, babć, sióstr czy kuzynek.

fot. Dorota Katende

Książka Kobiety na Zanzibarze opowiada też o lokalnej kuchni. Jaka ona jest?

Przede wszystkim niezwykle aromatyczna. Cały Zanzibar pachnie uprawianymi na miejscu przyprawami: cynamonem, kardamonem, goździkami, kminkiem, pieprzem i świeżym imbirem. Robi się z nich gotowe mieszanki, dodawane do sosów i mięs. Widać tu silne wpływy hinduskie, bo popularne smaki to curry i masala. Podstawą zanzibarskich dań jest ryż, który je się palcami, oraz kokos, z którego miąższu wyciska się mleko kokosowe. Na stołach dominują ryby i owoce morza, głównie ośmiornice i kalmary. Krewetki i homary podaje się przede wszystkim turystom, nie są popularne wśród Zanzibarczyków.

Czy jako Europejka nie czuje się pani obco wśród innych kobiet na Zanzibarze?

Rzeczywiście, wciąż wiele nas dzieli, mimo że darzymy się dużą sympatią i życzliwością. Często ucinamy sobie pogawędki, jestem zapraszana do ich domów. Ale choć wiele rozumiem, nie znam suahili na tyle, żeby swobodnie rozmawiać o wszystkim. Stawanie się częścią lokalnej społeczności to proces, który wymaga czasu. Na razie przyglądamy się sobie z obopólną ciekawością. One zazdroszczą mi tego, że jestem z Europy, bo dla nich to symbol zamożności i niezależności. Ja im – spokoju i wsparcia, jakie sobie wzajemnie dają. Uważam, że to piękne. My, Europejki, jesteśmy w porównaniu z nimi bardzo samotne. Moje obserwacje zawarłam w książce. Ale kobiety Zanzibaru wciąż mają wiele tajemnic do odkrycia.

fot. Lucyna Konecka