Miejsca

Kolejowe marzenie

Jedną z największych przyjemności w podróży czerpię z jazdy pociągiem. Kilka lat temu przeżyłam najbardziej spektakularny przejazd w moim życiu.

Mam  do pociągów szczególny sentyment. Częściowo z powodu wspomnień:  wakacje w dzieciństwie kojarzą mi się z pociągiem do Krakowa, przez Chabówkę, do Zakopanego, z kolei (nomen omen) na studiach spędziłam kilka tygodni życia w pociągach rosyjskich, a w jednym z nich (w kolei transsyberyjskiej) poznałam mojego męża.  Moja słabość wynika jednak przede wszystkim z tego, że w pociągu czuję się jak w domu. Bardzo lubię ten stan, kiedy przy miarowym stukocie kół w milczeniu patrzę, jak za oknami bezszelestnie przesuwają się krajobrazy, swobodne i zmienne jak puszczone wolno myśli. Niechętnie wdaję się wtedy w rozmowy, w obawie, że zaburzą moje podróżne misterium. Pociąg to nie tylko środek transportu, to miejsce spotkań z własnymi myślami, planami, marzeniami.

 Mam za sobą kilka naprawdę pięknych kolejowych tras (widokowo najbardziej podobał mi się przejazd przez przetykane palmami wzgórza herbaciane i ryżowe pola Jawy). Sporo linii jest wciąż na mojej liście, a wśród nich Orient Express, kolej na Cejlonie i wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO Darjeeling Himalayan Railway w Indiach. Na liście UNESCO znajduje się także szwajcarska Kolej Retycka, którą niedawno miałam przyjemność jechać.

 Pociąg Bernina Ekspress pokonuje jedną z najpiękniejszych tras widokowych na świecie.Specjalne wagony z panoramicznymi oknami wjeżdżają pomiędzy ośnieżone alpejskie szczyty. Wznoszą się aż na wysokość 2253 m n.p.m., by zjechać w dół, aż do włoskiego miasteczka Tirano, gdzie rosną palmy i winnice. Pociąg przejeżdża przez 55 tuneli i 196 widowiskowych mostów, pokonując wiele wzniesień o nachyleniu nawet 70 promili. 

 Trwający 4 godziny i 15 minut przejazd zaczęłam w Chur, najstarszym mieście w Szwajcarii. Charakterystyczne czerwone wagony jak dziecięca kolejka suną przez alpejskie miasteczka i łąki, mijając domy o spadzistych dachach, zamki i spiczaste kościelne wieże. Niezauważenie pociąg pnie się w górę, pokonując Wiadukt Solis, który stanowi przedsmak najbardziej widowiskowego momentu na całej trasie: przejazdu Wiaduktem Landwasser. Trudno uwierzyć, że 50 metrowe filary ponad stuletniej konstrukcji zbudowano bez użycia rusztowań. 

Dalej mijamy St. Moritz, słynny alpejski kurort, w którym podobno aż roi się od gwiazd. Wkrótce potem pociąg wspina się do lodowców masywu Bernina. To moment na 10-minutową przerwę, podczas której można rozprostować nogi i napić się kawy w małej restauracji na stacji Alp Grüm.

 Na piętrze znajdują się pokoje hotelowe – nocleg tutaj, pośrodku milczących gór i lodowców, musi być bardzo poetycki, ale my ruszamy dalej, aż do Lago Bianco – białego jeziora, które swoją nazwę zawdzięcza jasnemu kolorowi wody – złudzenie powstaje za sprawą obecnych na dnie minerałów.  

Stąd już z górki. Mijamy miejscowość Poschiavo, a dalej okrągły  (360 stopni) wiadukt w Brusio. Jesteśmy we Włoszech i coraz bardziej włoskie stają się widoki za oknem: gdzieniegdzie pokazują się winnice, w przydomowych ogródkach widać pomidory i zioła. Italia na całego to ostatnia stacja, Tirano, którą z daleka zapowiada wieża kościoła Madonny di Tirano. Pasażerowie wylegają na peron i pędzą na prawdziwą pizzę i espresso (w cenach kilkukrotnie niższych niż w sąsiedniej Szwajcarii). 

Ale na tym nie koniec. Ostatni odcinek trasy to przejazd autobusem, który zabiera pasażerów z powrotem do Szwajcarii, do włoskojęzycznego kantonu Ticino. Malownicza droga biegnie wzdłuż jeziora Como aż do jeziora Lugano, pośród palm, winnic i południowych miasteczek.Wjeżdżamy z powrotem do Szwajcarii, do południowego kantonu Ticino. Mimo to mam wrażenie, że nadal jestem w Italii: wszyscy mówią po włosku, nazwy ulic brzmią po włosku, a kelnerzy w restauracjach wołają za mną: „Bella!”.

Tutejszy krajobraz przypomina śródziemnomorski: zielone wzgórza, palmy, winnice, lazurowa woda jezior Lugano i Maggiore. Mieszczą się tu rezydencje nie ustępujące szykiem Lazurowemu Wybrzeżu. Gdybym miała wybierać, zamieszkałabym tutaj:  jest czyściej, mniej tłoczno, bezpieczniej niż we Francji.

 Wybrałam najtańszy hostel w Lugano (Montarina), otoczony przez piękny palmowy ogród i położony tylko kilka minut piechotą od dworca. W cenie noclegu (ok. 100 zł za łóżko w dormitorium) dostałam dwudniowy bilet na lokalny transport. Dzięki temu zrobiłam sobie wycieczkę do Morcote, która w zeszłym roku zdobyła tytuł najpiękniejszej wioski w Szwajcarii. Potwierdzam: zasłużenie! Popatrzcie sami.