Lato w Nowym Jorku
Największą zaletą mieszkania w wielkim mieście są wyjazdy – stwierdziła Carrie Bradshaw w serialu „Seks w wielkim mieście”. Kiedy latem Manhattan oagarniają tropikalne upały, trudno się nie zgodzić z tym zdaniem. Oto fragment książki „Nowy Jork. Opowieści o mieście” o wakacjach w Wielkim Jabłku.
…
W Nowym Jorku zaplanowano wszystko, co niezbędne do życia w mieście doskonałym: układ ulic optymalnie wykorzystujący przestrzeń, odpowiednią ilość zieleni, niewyobrażalną plątaninę podziemnych korytarzy metra, codziennie przetaczających miliony mieszkańców. Wzniesiono imponujące budynki tworzące najpiękniejszą panoramę na ziemi. W muzeach i galeriach zgromadzono najlepsze kąski ze światowego dziedzictwa, w restauracjach podaje się najwymyślniejsze dania. Nie przewidziano tylko jednego. W mieście nad oceanem nie ma porządnej plaży.
Żeby chociaż jakiś szerszy pas piasku nad rzeką. Tu trzeba przyznać punkt warszawskiej Wiśle – w centrum miasta można się poopalać albo pogrillować. Ale nie na Manhattanie ani w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Wszędzie doki, mariny, magazyny, w najlepszym wypadku apartamentowce. Teoretycznie w granicach miasta leżą Rockaway i Coney Island, do których można dojechać metrem, ale to cała wyprawa. Ścisk na promenadzie i jazgot lunaparku nie są jej warte. Nowojorczycy, których stać na mieszkanie na Manhattanie, latem jeżdżą na plażę przez duże P, czyli do Hamptons albo Montauk. Najbogatsi mają tu swoje bajeczne letnie rezydencje, z basenami i prywatnymi zejściami na plażę. Ci trochę mniej zamożni płacą małe fortuny za wynajem skromniejszych domków lub pokoi. Rezerwacje na lato zaczynają się jesienią.
Podczas pierwszych wypadów na Long Island, a częściej na Jersey Shore, zrozumiałam fenomen, który w każdy ciepły piątek zapycha arterie Nowego Jorku skrzepami z udręczonych, podduszonych upałem mieszczuchów. Zjawisko to, znane od zarania nowojorskich dziejów, zostało oczywiście utrwalone na stronach starych gazet, przedstawiających tłumy letników w portowej poczekalni, ściskających tobołki i wiklinowe kosze przed udaniem się nad ocean. Ta masowa migracja to coś więcej niż weekendowy odpływ, typowy dla każdego dużego miasta. Ceny nieruchomości i wynajmu na wybrzeżu wokół Nowego Jorku są zbyt astronomiczne, by zwróciły się dzięki paru słonecznym miesiącom w roku i kąpielom w chłodnej wodzie. Chodzi o coś innego. Tym czymś jest atlantyckość.
Zachwycający, niepodrabialny klimat nadmorskich kurortów, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Dyskretna, niska zabudowa. Kameralne wiktoriańskie miasteczka i eleganckie wille, żadnych wieżowców jak w Miami. Szare lub białe domy, ukryte wśród wydm. Nastrojowe pensjonaty. Obowiązkowe werandy, na których kołyszą się drewniane huśtawki i bujane fotele. Jasne, wysmakowane wnętrza, zarówno w rezydencjach za miliony, jak i chatkach o powierzchni kawalerki (nieco tańszych, ale nadal obłędnie drogich). Od frontu przystrzyżone trawniki i kwiaty, doskonale dopasowane do koloru budynku – błękitne hortensje, różowe magnolie, amarantowe azalie. Ten klimat wspaniale uchwyciła Nancy Meyers w filmie Lepiej późno niż później z Diane Keaton i Jackiem Nicholsonem. Podczas jednej z wycieczek odszukałam filmowy dom przy 576 Meadows Lane w Southampton.
Najbardziej polubiłam Ocean Grove, XIX-wieczne miasteczko w New Jersey, które wygląda jak osiedle drewnianych domków dla lalek. Ustawione w równych rządkach pastelowe wille, z ażurowymi balustradkami i wieżyczkami, przypominają weselne torty. Styl wiktoriański, z którym w Polsce próbowała niezdarnie flirtować zerwana ze smyczy architektura początków kapitalizmu, tutaj jakoś nie trąci kiczem, a zachwyca. Jest śliczny, lekki, wdzięczny – jak utrzymana w kolorze śmietanki i pudrowego różu willa adekwatnie nazwana Creamcake – tort kremowy. Obok stoi Cupcake – chatka dla gości, kiedyś pewnie dla służby. Choć domy w miasteczku są różne – pomalowane na rozmaite kolory, jedne okazałe, inne maleńkie jak kioski – to razem tworzą harmonijną całość, której nie burzą szyldy reklamowe i ogrodzeniowa wolnoamerykanka. Pasuje tu również zabytkowe osiedle namiotów plażowych, a właściwie drewnianych budek, na których tarasach latem rozpina się namiot i tworzy w ten sposób ocieniony salon (drewniana część domków służy za sypialnię, łazienkę i kuchnię). Ci, którzy chcą wynająć taki namiot na całe lato (innych opcji brak), muszą złożyć specjalne podanie. Podobno czas oczekiwania na miejsce może wynieść nawet dwadzieścia lat.
Atlantyckość to także latarnie morskie, wyglądające sponad srebrzystoszarych morskich traw. I wielkie, białe muszle małży, których pełne wiaderka zbierałyśmy z córką na Long Beach Island. Zęby rekina, pancerze krabów i fragmenty tajemniczych skorup wyrzucone przez morskie fale. Dreszcz emocji na myśl o tym, że w przybrzeżnych wodach pływają wieloryby. Oraz żarłacze białe. Ich śmiertelne napady na ludzi wzdłuż Jersey Shore w 1916 roku stały się inspiracją dla autorów powieści i filmu Szczęki. Po obejrzeniu tego ostatniego jako kilkulatka bałam się wchodzić do wanny.
(…)
Ale wróćmy do lata w Nowym Jorku. Tym, którzy nie mają samochodu, miasto oferuje bezpłatne odkryte pływalnie. Haczyk jest tylko jeden – aby z nich skorzystać, należy przyjść z własną kłódką do zamknięcia szafki w przebieralni. Z szatni nie wolno nie skorzystać, próbując ominąć kłopotliwą kwestię zamka. Na teren wokół basenu można wejść, ukrywając jedynie intymne części ciała – portfel, telefon i przekąski muszą zostać w przebieralni. Do szeregu innych osobliwych zasad plażowania należy między innymi zakaz używania skrzydełek i kół ratunkowych przez dzieci. Powód? Bezpieczeństwo. Że absurdalne? Kiedy upał się wzmaga, jest się gotowym zaakceptować wszystko.
A ten potrafi być morderczy. W sierpniu 1896 roku na skutek jedenastodniowej fali upałów w Nowym Jorku, Bostonie, Newark i Chicago zmarło tysiąc pięćset osób, głównie pracowników zmuszonych do przebywania na zewnątrz. Wewnątrz, przy dziewięćdziesięcioprocentowej wilgotności, było niewiele lepiej, zwłaszcza w nocy. W czasach przed klimatyzacją nowojorczycy tłumnie spali w parkach i na dachach domów, byleby tylko poczuć jakikolwiek ruch powietrza na skórze. Dziś takich widoków się nie spotyka. Z nastaniem lata miasto się wyludnia. Ale to nie oznacza, że cichnie. Warkot samochodów zastępuje szum klimatyzatorów.