Ratunku, mieszkam w raju
Od kiedy Edyty nie ma już z nami, ta rozmowa nabrała dla mnie zupełnie innego znaczenia.
„Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” – pisał ksiądz Jan Twardowski. A patrząc na Edytę można dodać: „Śpieszmy się żyć tak, jak chcemy, bo życie jest tak krótkie”. Kilka lat temu rozmawiałam z nią o tym, jak zamieszkała na Wyspach Kanaryskich. Przedtem mieszkała w Krakowie, ale tęskniła za wiatrem, słońcem i przestrzenią. Za życiem, które jest czymś więcej niż codzienne siedzenie w biurze, po którym pędzimy załatwiać inne obowiązki. Dlatego zmieniła adres i żyła tak, jak chciała. To było krótkie życie – Edyta odeszła nagle w grudniu 2020 r. Ale było to życie odważne i piękne. Na własnych zasadach.
W ostatnim wpisie na swoim blogu Edyta napisała:
Jest przepiękny dzień. Gorąco, słonecznie, ocean mieni się wszelkimi odcieniami błękitu. Znalazłyśmy sobie spory kawałek cienia, pod palmami, tuż obok deptaku. Piasek przesypuje się na stronach książki do gramatyki, wciska się między czasowniki nieregularne i liczebniki. Omiatam wzrokiem tę scenę: plażę, liście palm nad głową, okrągłą narzutę, na niej nasze kubki z kawą, kilka podręczników, Uczennicę, która właśnie opowiada mi, jak minął jej dzień, podczas gdy podsuwam jej przydatne zwroty i słówka. Nigdy nie przypuszczałam, że praca, bo de facto jestem w pracy, może być tak szalenie przyjemna.
Edyta Tkacz
Poniżej przypominam wywiad, który przeprowadziłam z Edytą kilka lat wcześniej.
W jaki sposób znalazłaś się na Wyspach Kanaryjskich i czym się tam zajmujesz?
Edyta Tkacz: Zawsze planowałam mieszkać w Polsce, bo uważam, że to świetny kraj. Ale po studiach i kilku latach pracy w moim ukochanym Krakowie nagle zrobiło mi się ciasno, a po głowie zaczęła chodzić myśl, żeby dokądś wyjechać. Decyzję podjęło za mnie życie, bo dowiedziałam się, że zostanę zwolniona. Przyjęłam tę sytuację z pewną ulgą, bo sama nie odważyłabym się odejść z pracy. Wolna, zaczęłam szukać miejsca, dokąd mogłabym wyjechać na dłużej. Znajoma namawiała mnie na Egipt, ale nie odpowiadały mi tamtejsze warunki pracy. Wybrałam Lanzarote. Mieszkała tam moja przyjaciółka, a ja znałam wyspę, bo byłam tam wcześniej na wakacjach. Później przeniosłam się na Fuerteventurę, a teraz mieszkam na Gran Canarii. Podczas mojego pobytu na Wyspach Kanaryjskich miałam różne zajęcia: pracowałam w hotelach, w firmie produkującej kosmetyki z aloesu, byłam przewodnikiem wycieczek.
Czy miejsce, w którym teraz mieszkasz, przypomina kanaryjską pocztówkę?
Gran Canaria zwana jest kontynentem w miniaturze. Na obszarze niespełna tysiąca sześciuset kilometrów kwadratowych można spotkać niezwykle różnorodne krajobrazy. Południe wyspy jest gorące, suche i skaliste, rosną tam palmy i kaktusy. W środkowej części piętrzą się góry, rosną wysokie sosny, a podczas zimy może nawet spaść śnieg. Z kolei północ wyspy jest zielona, pełno tam lasów, zielonych wąwozów i bujnej roślinności. Na Gran Canarii jest wiele wspaniałych plaż: kamienistych i piaszczystych, z białym lub czarnym piaskiem. Do tej różnorodności dochodzą różnice klimatyczne: gdy na południu króluje nieustający upał, na północy może być mgliście, chłodno, a nawet deszczowo.
Mieszkam na samym południu wyspy, w miejscowości Playa del Inglés, otoczonej z jednej strony przez góry, a z drugiej przez ocean, czyli mam wszystko, czego potrzebuję do szczęścia. Idę wie minuty spacerkiem na plażę, przy której zaczynają się wydmy przypominające pustynię. To jedna z ważniejszych atrakcji wyspy. Playa del Inglés to urokliwa i przepięknie położna miejscowość. Jest nastawiona na turystów, ale nie przeszkadza mi to – jestem zakochana Gran Canarii i w całym archipelagu.
Twój blog nazwałaś „Ratunku, mieszkam w raju” (ratunkumieszkamwraju.pl). Codzienność na wyspach to sielanka?
Blog nazwałam z przymrużeniem oka, nawiązując do naszych wyobrażeń o ciepłych krajach. Kkiedy siedzimy w Polsce, w dusznym i ciasnym biurze, gdy za oknem szara, bura jesień, szef wiecznie niezadowolony, pensja niska, a wszyscy wokoło są w złym humorze, marzymy o dalekich podróżach. Ludzie z mojego pokolenia, czyli obecni dwudziesto, trzydziestolatkowie, często są sfrustrowani. Mimo studiów, pracowitości i ambicji muszą iść na kompromis w postaci nudnej pracy za małe pieniądze, często na śmieciowej umowie. Kawałek plaży, słońce i uśmiechnięci ludzie wydają się wtedy rajem, ma się ochotę spakować i zniknąć czym prędzej.
Przed przyjazdem na Wyspy Kanaryjskie byłam na wakacjach w Maroku. Jeździliśmy jeepem po pustyni, słońce, przestrzeń, wolność! A później musiałam wrócić do pracy, gdzie tkwiłam przed komputerem o wiele dłużej niż osiem godzin dziennie. Marokańska pustynia i zaznane na niej uczucie wolności długo nie dawały mi spokoju. Swoje zrobiło też dzieciństwo spędzone w czasach komunizmu, które sprawiło, że moim rówieśnikom ciepłe kraje wydają się spełnieniem nierealnych marzeń.
Ale gdy marzenie spełniłam swoje marzenie i przeprowadziłam się na Lanzarote, ogarnął mnie strach. Usiadłam na plaży i pomyślałam: „Wszystko pięknie, fajnie, palmy, słońce, no raj, ale ja przecież nie mam żadnej instrukcji obsługi tego raju. Nie wiem co robić, ratunku!”.
Jacy są Kanaryjczycy? Czym wyspiarze różnią się od Hiszpanów z kontynentu?
Trudno generalizować, ale powiedziałabym, że Kanaryjczycy są o wiele spokojniejsi od całej reszty Europy. Rękami i nogami bronią się przed stresem. Nie spieszą się, na wszystko mają czas. „Czym tu się denerwować, jak się nie da, to się nie da” – tłumaczy mi kolega z pracy na Lanzarote. Kanaryjską filozofię życiową najlepiej oddaje powiedzenie: nie rozpędzaj się i nie biegnij za szybko, bo wpadniesz do oceanu.
Kanaryjczycy są na Hiszpanię trochę obrażeni, bo mają poczucie niedocenienia. Hiszpanie z kontynentu uważają cały archipelag za prowincję, ładną i sielską, ale jednak prowincję. Wielu Kanaryjczyków marzy o niepodległych Wyspach Kanaryjskich, lecz to nierealne.
Na Wyspach osiedla się sporo uciekinierów z Europy, którzy chcą spędzić jesień życia w słońcu. Co trzeba zrobić, żeby móc spędzać emeryturę tak jak oni?
Na wyspach osiedlają się ludzie w każdym wieku, sporo emerytów, ale i wielu młodych. Czy trzeba być bogatym, by tu mieszkać? Na przeżycie miesiąca – opłacenie mieszkania, jedzenia, utrzymania samochodu i rozrywek – potrzeba około tysiąca euro, czyli ponad cztery tysiące złotych. Jak na polskie warunki to sporo, ale dla mieszkańców Danii czy Norwegii – niewiele.
Co doradziłabyś komuś, kto po wakacyjnym wyjeździe czuje niedosyt i chciałby gdzieś zamieszkać na stałe, ale boi się rzucić wszystko?
Żeby przestał się zastanawiać i to zrobił. I żeby swojego strachu nie nazywał rozsądkiem. To naturalne, że czujemy lęk przeprowadzając się do innego kraju. Trzeba zaakceptować to, że na początku będzie trudno. Zaczynając nowe życie na obcej ziemi, nie można uciec do domu i schować się pod kocykiem, bo mieszka się kątem u znajomych, a kocyka nie zdążyło się jeszcze kupić. I przez jakiś czas jeszcze się go nie kupi, bo najpierw trzeba nauczyć się zarabiać na swoje utrzymanie.
Czy na Wyspach Kanaryjskich łatwo o pracę dla przyjezdnych? Czy można po prostu przyjechać i „coś się znajdzie”?
Coś się znajdzie, ale trzeba znać języki, choćby na poziomie podstawowym. Obowiązkowo angielski i hiszpański. Bardzo ważny jest niemiecki, bo na wyspy przyjeżdża sporo niemieckich turystów. Jest szansa, że znajdziemy pracę, jeśli znamy tylko angielski (na przykład w brytyjskiej firmie pracującej tylko dla Brytyjczyków), ale tu już potrzeba dużo szczęścia.
Na Wyspach mieszkają przyjezdni różnych narodowości. Czy to wpływa na lokalną społeczność?
Mam wrażenie, że pod wpływem spotkania kultur bardziej zmieniają się przyjezdni niż tubylcy. Europejczycy pozbywają się tu stresu i nabierają dystansu. Przestają wierzyć, że koniecznie trzeba zrobić karierę, kupować mnóstwo rzeczy i być bardzo zajętym, bo tylko wtedy życie ma sens.
Jesteś autorką przewodnika turystycznego po Wyspach Kanaryjskich. Które miejsca na wyspach szczególnie polecasz?
Na to pytanie mogłabym odpowiadać w nieskończoność. Ale gdybym miała wymienić najważniejsze atrakcje, które koniecznie trzeba zobaczyć, wybrałabym park narodowy Timanfaya na Lanzarote, wydmy i plaże na Fuerteventurze, góry Gran Canarii, szczyt El Teide na Teneryfie i las laurowy na La Gomerze.
Czy własną jesień życia spędzisz na Kanarach?
Mam dystans do planów i postanowień. Zgodnie z tym co założyłam sobie dziesięć lat temu, powinnam teraz mieszkać w Warszawie i robić dziennikarską karierę, pracując jako redaktor jakiegoś poważnego tygodnika. Inny przykład: gdy trzy lata temu wpadłam na weekend na Fuerteventurę, pomyślałam: ładnie tu, ale na pewno bym tu nie zamieszkała. Nigdy! To było w niedzielę, a w poniedziałek szef mi zaproponował bym się tam przeniosła. I od razu się zgodziłam.
Moja koleżanka śmieje się i zawsze mi wypomina, że miałam być nauczycielką w Bieszczadach i mieszkać w małym drewnianym domku. No i nic mi z tych Bieszczad nie wyszło. Dziś myślę, że na emeryturze fajnie byłoby spędzać pół roku w Beskidach (bez gór i polskich kiszonych ogórków nie da się przecież żyć), a drugie pół na wyspach, żeby nacieszyć się słońcem i oceanem.
Podsumowując: nie wiem jeszcze, gdzie spędzę jesień życia. Ale wiem, jak ją spędzę. Przyjemnie.
Zdjęcia: Edyta Tkacz, Tomasza Sierant, pixabay.com.