W Ameryce. Patchworki
Nie ma dla mnie lepszej pamiątki z USA niż patchorkowa narzuta. Piękna, kolorowa, pracochłonna. Esencja Ameryki, przytulności i kobiecości.
Gdybym mogła przywieźć do Polski typową amerykańską werandę, na pewno bym to zrobiła, ale nie bardzo się da. Mogę nawyżej próbować ją skopiować. Za to na pewno zabiorę stąd mój drugi ulubiony element tutjeszych domów i stylu życia: quilt, czyli miękką patchorkową narzutę. Kolorowe, wzorzyste materiały otulają łóżka, rozpościerają się na bujanych fotelach i drewanianych huśtawkach. Można je spotkać na ranczo w Teksasie, w willach nad Atlantykiem albo na wiejskich farmach. Mało jest rzeczy tak amerykańskich jak patchwork. Ja, sentymentalna dusza, znalazłam pamiątkę doskonałą. Zrezygnowałam z gromadzenia ilustracji, starych map i drzeworytów – w końcu w każdym domu jest ograniczona liczba ścian. Co innego narzuta – łatwo ją przechowywać, a położona na łóżko zmienia wygląd całej sypialni, która co tydzień może wyglądać zupełnie inaczej, w zależności od naszego nastroju.
Patchwork jako technika zszywania małych skrawków materiału w większą całość jest znana na całym świecie, ale to właśnie w Stanach Zjednoczonych rozwinęła się najbardziej i jest silnie zakorzeniona w tutejszej tradycji. Wyrabianie patchorków sięga czasów pierwszych stałych osadników na terytorium USA, czyli XVII wieku. Przybysze z Europy, którzy zakładali tu pierwsze farmy i miejscowości, nie mieli łatwego dostępu do materiałów. Ich sprowadzanie z Europy było kosztowne, a materiały własnoręcznie utkane w domowych warunkach nie były jednolite i trwałe. Dlatego w pierwszych amerykańskich domostwach oszczędzano najwet najmniejsze skrawki cennego materiału, zszywając ze sobą niezniszczone fragmenty ubrań czy worków na zboże. Najprostsze patchworki to po prostu różnokolorowe łatki połączone ze sobą bez planu (tzw. crazy quilts), ale zdolniejsze gospodynie wymyślały symetryczne wzory: trójkąty, kwadraty, wachlarze, kwiaty.
Patchworki szyły przede wszystkim kobiety, ale zdarzało się, że zajmowali się tym także mężczyźni. Pracochłonny proces był często rozkładany na grupę osób, które zbierały się razem i zszywały łatki, a następnie wyposażały narzutę w wypełnienie i podszewkę. Takie wspólne szycie odbywało się najczęściej późną jesienią i zimą, kiedy było mniej pracy na farmie. Wspólne szycie często stanowiło celebrację wydarzeń z życia lokalnych społeczności: matki szyły kocyki dla mających się narodzić dzieci, przygotowywano wyprawę dla przyszłych żon albo szyto patchworki, które miały być sprzedane w jakimś szlachetnym celu, na przykład żeby zbierać fundusze na toczące się w Ameryce wojny.
O wspólnym kobiecym szyciu patchworków opowiada film „How to make an American Quilt” (w Polsce „Skrawki życia”) z Winoną Ryder, która wcieliła się w postać szykującej się do ślubu studentki. Jej babcia wraz z przyjaciółkami szyje dla niej w prezencie tradycyjną narzutę. W czasie pracy kobiety rozmawiają, śmieją się, kłócą, wspominają. Każda dodaje do wzoru swoją wersję miłości. Co ciekawe, na ślubnych patchworkach zazwyczaj stosuje się wzór obrączek lub kwiatów, ale nigdy serc – te ostatnie są złą wróżbą.
Internetowe aukcje pełne są kolorowych narzut o najwymyślniejszych wzorach, ale dotąd żadnego z moich siedmiu patchworków nie kupiłam online. Wolę je przywozić z podróży po różnych stanach. Lubię ich przed zakupem dotknąć, poznać ich historie (spotkałam narzutę uszytą przez wdowę z krawatów jej ukochanego męża), mieć wspomnienia związane z miejscami, skąd je przywiozłam. Najbardziej lubię małe prowincjonalne sklepiki, gdzie prawdziwe cuda można upolować już za 5-20 dolarów (ceny zabytkowych narzut potrawią sięgać kilku tysięcy dolarów). Na razie mam patchworki z Montany, Pensylwanii, Vermont, Luizjany, Florydy i New Jersey. I apetyt na więcej. Kiedyś przyjdzie dzień, że będę się nimi otulać, tęskniąc gorzko do sielskich amerykańskich miasteczek i moich szczęśliwych dni.
Fot. sundancecatalog.com